Stadion Śląski nie zaznał odpoczynku zbyt długo po czwartkowym meczu reprezentacji Polski i Nowej Zelandii. Już w niedzielę doszło do potyczki legend pomiędzy Polską a Niemcami. Show skradł m.in. Lukas Podolski, który wystąpił w polskim trykocie, dokładając od siebie asystę.
Cztery dni okazały się intensywne dla Superauto.pl Stadionu Śląskiego. Najpierw w czwartkowy wieczór sparowały ze sobą reprezentacje Polski i Nowej Zelandii. Selekcjoner Jan Urban przed spotkaniem z Litwinami w Kownie wystawił „drugi garnitur” i sprawdził swoich piłkarzy, dokonując w przerwie aż czterech zmian. Biało-czerwoni triumfowali 1-0 po nieciekawym i usypiającym spotkaniu. Nie obyło się bez zastrzeżeń wobec samego stylu. Z perspektywy trybun spotkanie obserwowało nieco ponad 30 tysięcy widzów. Nie zabrakło również głosów narzekań organizacji meczu w Kotle Czarownic, zwłaszcza ze stolicy kraju. Nasz komentarz oraz odniesienie się tutaj. Jak podaje katowicki dziennik Sport – w przypadku niedzielnych zmagań obiekt odwiedziło ponad 12 tysięcy osób, niemniej – do oficjalnego potwierdzenia w trakcie meczu nie doszło.

Mecz legend, w roli głównej Podolski
Kilka dni później na murawę drugiego największego obiektu w kraju ponownie wybiegli reprezentanci – ponownie Polski, ale po drugiej stronie byli Niemcy. Mowa przecież nie o głównych kadrach czy też młodzieżówkach, ale legendach. Rodaków poprowadził trener Jerzy Engel, a sąsiadów zza zachodniej granicy Markus Babbel. Zgromadzeni na stadionie w Chorzowie na brak goli narzekać nie mogli, bo tych padło aż sześć. Finalnie lepszej z drużyn nie udało się wyłonić, bowiem padł remis.
Lukasa Podolskiego śmiało do mian legend można zaliczać – nie tylko reprezentacji Niemiec, ale też Górnika Zabrze, mimo że wciąż dla niego gra. To właśnie mistrz świata z 2014 roku w niedzielne popołudnie był jedynym nieemerytowanym jeszcze zawodnikiem. To również 40-latek urodzony w Gliwicach skradł show. Rozegrał mecz „od deski do deski” – w obu reprezentacjach! Najpierw udzielił się w niemieckim trykocie, a znać o sobie Polakom dał już 2. minucie za sprawą asysty dla Frediego Bobicia. Na kolejne kluczowe podanie należało zaczekać do 53. minuty, a to było już do Marcina Wasilewskiego.
Mimo że po murawie poruszali się zawodnicy z przedziału wiekowego 40-60, to Niemcy postawili na wysokie tempo. Po dziesięciu minutach wygrywali już 2:0 za sprawą dubletu wspomnianego Bobicia. Biało-czerwoni musieli gonić wynik, sztuka ta powiodła się tuż przed zejście do szatni. Wasilewski do spółki z Jackiem Krzynówkiem sprawili, że wraz ze startem drugiej odsłony zawody rozpoczęły się na nowo. Asysta Poldiego do Wasilewskiego wyprowadziła nawet ekipę znad Wisły na prowadzenie, ale w 88. minucie ze złudzeń odarł gospodarzy Patrick Helmes. – Kiedy przegrywa się pod koniec spotkania, to nie ma się wtedy nic do stracenia. Widać było, że dobrze ruszali się na boisku, dobrze konstruowali akcje. Nam zabrakło trochę cwaniactwa w końcówce i zbyt często traciliśmy piłkę, przez co po kolejnym dośrodkowaniu ugrzęzła w naszej siatce – mówił Piotrowi Tubackiemu z katowickiego Sportu Tomasz Kłos, były reprezentant Polski i współorganizator meczu legend.
Wolał w swoim kraju
Warto też dodać, że spotkanie Polaków i Niemców nie było jedynym takim w Europie w niedzielę. Terminowo zbiegło się ono ze starciem legend holenderskiego Feyenoordu Rotterdam i Celticu Glasgow. Propozycję uczestnictwa w nim otrzymał golkiper – Jerzy Dudek. Nie zdecydował się jednak udać do Holandii, a przybył do Chorzowa. – Wspomnienia zawsze odżywają! Na każdym takim spotkaniu wspominamy czasy, gdy trener dzwonił. Namawiać nikogo nie trzeba było. Co więcej, Jurek Dudek dostał zaproszenie na podobny mecz w Feyenoordzie, ale przyjechał do nas – wyjaśnił Kłos, reprezentant Polski z 6 golami na swoim koncie w biało-czerwonych barwach.