Maciej Sadlok rozstał się z Ruchem i zapewnia, że nie ma złych emocji w sobie. Decyzję klubu przyjął z pełnym zrozumieniem. Przyznał nawet, że codzienne dojazdy do Chorzowa były męczące.
Jesienia Sadlok był ważnym elementem Niebieskich. – Początkowo byłem dość blisko przedłużenia kontraktu, były rozmowy, ale w pewnym momencie zostały zawieszone. Później nasza runda potoczyła się tak, jak się potoczyła. Była w naszym wykonaniu… nie najlepsza i klub zmienił plan na przebudowę drużyny. Obrał inny kierunek, stąd pożegnanie z niektórymi zawodnikami – powiedział Sadlok w rozmowie z Piotrem Tubackim z Dziennika Sport.
36-latek podkreślił, że nie ma miał w sobie negatywnych odczuć, gdy usłyszał, że ten etap jego kariery chyli się ku końcowi. – Przyjąłem to normalnie. Może wzięło się to stąd, że przez ostatnie trzy lata codziennie dojeżdżałem do Chorzowa przez ponad godzinę, bo mam dom w Wilamowicach, w moich stronach. W pewnym momencie to już nie jest takie łatwe, dzień w dzień wsiadać do auta, trenować, zmęczony wracać kolejną godzinę… – wskazał.
Sadlok wiosną grał niewiele, gdyż w trakcie zimowego okresu przygotowawczego doznał kontuzji. Kto wie, czy z perspektywy czasu nie był to bardzo istotny czynnik. Sadlok zastępował wszak Patryka Sikorskiego w roli kapitana. Bił stałe fragmenty gry i zaliczył jesienią cztery asysty. Czego zabrakło jego zdaniem, by znaleźć się w TOP6?
– Może wszystkiego po trochu. Kadra się zmieniała, zmieniła się specyfika drużyny, bo przyszło więcej piłkarzy z zagranicy. Nie mówię, że w tym leżał problem, broń Boże, ale patrząc na naszą szatnię z poprzedniej I ligi, to w momencie awansu był tylko jeden Czech. Atmosfera była dużo lepsza, ale budują ją przede wszystkim wyniki. Wtedy byliśmy rozpędzeni i gdy jechaliśmy na mecz, wierzyliśmy, że damy radę, choćby przeciskając jedną bramką. Teraz tych meczów nie przeciskaliśmy. To też był problem – odpowiedział.
Bardzo mocno zainteresowany pozyskaniem Sadloka jest II-ligowy Rekord Bielsko-Biała.