Piast Gliwice musiał najdłużej w PKO BP Ekstraklasie czekać na premierowe zwycięstwo. To nastąpiło w 8. meczu, po ponad miesiącu od rozpoczęcia się rozgrywek. Gliwiczanie pokonali w sobotnie popołudnie Bruk-Bet Termalikę Nieciecza 4:2.
Koncert zwrotów akcji i dramaturgii w Gliwicach
Początek zmagań przy Okrzei okazał się wręcz tragiczny dla podopiecznych trenera Maxa Moldera. W 20. minucie przegrywali 0:2, a niewiele dzieliło ich od straty trzeciej bramki. Gliwiczanie z początku popełniali niewytłumaczalne błędy w defensywie, a kibice Piasta bili brawa po straconych golach. Finalnie nadzieję dał Adrian Dalmau, który za sprawą strzelonej bramki jeszcze w I części podłączył tlen Ślązakom.
– Pierwsze pięć minut było fajne w naszym wykonaniu. Tuż po nich szybko otrzymaliśmy gonga i po chwili drugiego. Niecieczanie mieli również szansę wyprowadzić nam trzeciego. Los był z nami w tym spotkaniu. Goście nie strzelili na bramki na 0:3. Otrzymaliśmy tlen w postaci bramki Adriana Dalmau. Uwierzyliśmy. Nie ma się co oszukiwać, że przegrywając 0:2 na własnym stadionie i naszej słabszej dyspozycji wiara była mniejsza. Nie ma się co oszukiwać, że w naszych głowach miał miejsce dramat. Przegrywamy 0:2, po chwili przeciwnicy mieli setkę na trzecią bramkę. Nie wiem, co by było, gdybyśmy tyle przegrywali do przerwy. Fajnie, że przed nią strzeliliśmy bramkę, a następnie szybko drugą. Wierzyliśmy w zwycięstwo – powiedział Grzegorz Tomasiewicz, pomocnik Piasta Gliwice.
Bez suchej nitki na sędziach!
Piast Gliwice przystąpił bardzo agresywnie do drugiej odsłony. Doszło też do zmiany, w wyniku której pojawił się Erik Jirka. Był to strzał w dziesiątkę. Słowak wygrywał pojedynki na prawej stronie, niejednokrotnie podprowadzał piłkę w szesnastkę, po czym ją dystrybuował. To jednak Leandro Sanca okazał się bohaterem miasta, notując bramkę i asystę. Od 60. minuty gospodarze prowadzili 3:2, ale od 70. minuty po raz drugi z rzędu w domowym meczu przyszło im grać w dziesiątkę.
W późniejszej fazie nasza gra trochę się popsuła poprzez czerwoną kartkę. Oczywiście musieli coś wyczarować na VARZE, jak ma to miejsce przeważnie przy meczach Piasta. Pokazaliśmy charakter. Nawet przy naszej grze w dziesiątkę rywale nie mieli zbyt wielu sytuacji. Po strzeleniu czwartej bramki zeszło z nas ciśnienie. Każdy z nas, kibiców oraz całe miasto potrzebowało tego zwycięstwa. Bardzo się cieszymy. Od poniedziałku przygotowujemy się do kolejnej bitwy
zapowiedział 29-latek.
Pomimo gry w osłabieniu tym razem na brak szczęścia podopieczni trenera Moldera narzekać nie mogli. Nie tylko umiejętnie się bronili, ale w dodatku w ostatniej akcji meczu przystemplowali triumf bramką Jirki. – W końcu dopisało nam szczęście. W Lubinie również wyczarowali jakiegoś karnego. Tym razem chcieli pokrzyżować nam plany. Piast wygrywa – doliczyli sześć minut. W Radomiu bramkarz udawał kontuzję i doliczono trzy minuty. Pokazaliśmy wszystkim, że jesteśmy mocną drużyną – podkreślał Tomasiewicz, nie kryjąc irytacji w obliczu decyzji sędziowskich w ostatnim meczu.
Coś się narodziło?
Tym razem Piast zakończył mecz z minimalnie mniejszym posiadaniem. Przy piłce utrzymywał się przez 48% czasu gry. Jeżeli gliwiczanie zajmujący przedostatnie miejsce z punktem straty do GKS-u Katowice i dwoma zaległymi meczami z Lechem i Legią mieli się przełamać, to właśnie starciem z Termaliką. Lepszych okoliczności na premierową wiktorię wymarzyć sobie nie mogli.
– Zależało nam na zwycięstwie. Jestem zadowolony, że się udało. Myślę, że coś fajnego w tej ekipie się stworzyło. Jest wielu fajnych, utalentowanych chłopaków. Było wiele zmian i potrzebujemy czasu. To nie tak, że od razu będziemy wszystko wygrywać. Jestem zdania, że to był fajny początek do czegoś. Charakter zespołu przy stanie 0:2 był kluczowy – zakończył Tomasiewicz.